Patrząc na to działo się z blondynami w NBP, z wygraniem przetargu przez firmę w której pracuje mąż jednej z nich, naszła mnie taka metafora naszego Państwa.
Szwejk opowiadał o znajomym w pewnym banku.
„Taki już był nienażarty, że gdy urzędnicy posyłali go po kiełbaski, to je dziurawił scyzorykiem i wydłubywał po trosze, a dziurki zalepiał plasterkiem angielskim, który przy pięciu kiełbaskach więcej go kosztował niż jedna cała kiełbaska.”
I w Polsce każdy kto może dziurawi prawo i jego wykonanie tak aby wygarnąć z tego dla siebie i swojego układu tyle sutych okruszków ile się da. Da się to wszystko nawet zrobić legalnie. Tylko problem w tym że koszty musimy ponosić wszyscy. W konsekwencji prowadzi to do tego że mamy dziadowskie państwo, z którego najlepszym pomysłem dla ludzi którzy nie są ustawieni, jest uciekać gdzie pieprz rośnie. Bo ta cała kasa którą elity sobie wzajemnie rozdają pochodzi z kieszeni biedoty, czyli tych którzy naprawdę pracują.
A naszą politykę ładnie podsumował Michalkiewicz:
„wykonujemy desperacki slalom między Volkslistami – bo już tylko do tego sprowadza się polityka zagraniczna naszego bantustanu – o ile w ogóle jakiś wybór Volkslisty jeszcze nam przysługuje?”