Nasz gatunek przeszedł szybko długą
drogę. Jeszcze niedawno wierzyliśmy że na szczytach gór siedziby
mają bogowie. Teraz na te szczyty wchodzimy a nawet patrzymy na nie
z góry podczas przelotów. Nasz świat stał się zrozumiały. Dla
tych co chcą, choć większości nawet nie chce się postudiować
(nie chodzi o chodzenie na uczelnię) żeby zrozumieć to i owo.
I niestety dzięki naszej wiedzy
utknęliśmy i o tym wiemy. Utknęliśmy i nie możemy ruszyć
dalej. Dotarliśmy do jakiejś granicy przy
której drepczemy nie mogąc jej przekroczyć. Mamy miażdżącą świadomość naszego miejsca i skali we wszechświecie. Czy choćby
w naszej galaktyce. Jesteśmy mali, bezradni i według nauki
zamknięci już na tej naszej mikroskopijnej prowincji na wieki. Nie
możemy lecieć dalej, nie możemy odkrywać. Największa prędkość
jaką możemy teoretycznie osiągnąć, prędkość światła, to
ślimak który ze Słońca pełznie do nas 8 minut. Praktycznie
możemy pomyśleć tylko o wycieczce na Marsa. Dopiero niedawno jedna
z naszych sond opuściła Układ Słoneczny. Zazdroszczę tym
wszystkim, którzy pracują przy tych projektach. To ekscytujące.
Ale z punktu widzenia gatunku utknęliśmy i szamoczemy się w
bagnie. I znikąd nadziei. Fizyka zatrzymała się ponad 100 lat temu
i szukamy narzędzi które pozwoliłyby nam badać coraz mniejsze
rozmiary świata bez wpływania na stan mierzonych zjawisk. W
wielkiej rurze CERNu dalej bawią się w zderzenia, odkryli nawet
bozon Higgsa ale pewnie dlatego że coś musieli odkryć bo ta ich
zabawka trochę kosztuje.
A my dalej nie wiemy co to jest
grawitacja i jak działają magnesy, choć naprawdę świetnie
potrafimy z tych zjawisk korzystać, opisywać je i przewidywać
skutki ich działań. Ale nie wiemy jak to się dzieje że magnes
przyciąga przedmioty. Serio. Coś tam tylko przypuszczamy.
Tłumaczymy to czego nie wiemy zjawiskami kwantowymi, sprzecznymi z
intuicją, ale potwierdzonymi i nawet wykorzystywanymi w
technologiach. Tak jak kiedyś nie wiedząc jak powstaje wiatr
korzystaliśmy z niego w odważnych żeglugach.
Niedługo, wierzę, badacze medyczni
odkryją nieśmiertelność. W zasadzie nie rozumiem dlaczego nie
znamy jej dziś? Śmierć i starzenie się to fantastyczne narzędzia
ewolucji, rozwoju, ale chyba nie jest nam już to potrzebne? Czy
naprawdę trudno to zatrzymać?
No i będziemy nieśmiertelni,
zamknięci w tym kosmicznym ziarenku piasku. I co?
Tutaj mamy coś właściwie
przerażającego. Wielką Frustrację. Władcy naszego świata – ci
dysponującymi największymi zasobami nie mają pola do działania, nie mogą odkrywać, nie mogą podbijać,
zdobywać. Ci na czubku szczytu piramidy potrzeb Masłowa tak
naprawdę stoją przed wielką betonową ścianą a w ręku nawet nie
mają igły, którą by mogli w tej ścianie zacząć dłubać. Mogą
się tylko od tej ściany odwrócić, zapomnieć o niej i dalej bawić
się między sobą w walkę o zasoby naszego świata. Dalej szukać
ropy i przepychać się w bojach o ustanowienie własnego nadzorcy
pól na danym terytorium. Kombinować jak wdrukować masom do umysłów
marki i skłaniać lokalne rządy do jeszcze ostrzejszego pilnowania
ich monopoli. Ewentualnie powalczyć o podział Marsa i Księżyca
czy poszukać diamentów na asteroidach. To ostatnie brzmi nawet
ciekawie aż do momentu gdy dopadnie nas świadomość własnych
ograniczeń. Możemy próbować zapomnieć o Wielkiej Frustracji, ale
skutkiem będzie to że nadal będziemy walić się po łbach grubo
ciosanymi maczugami ( aczkolwiek sterowanymi zaawansowaną
technologią) a nasz świat dalej wyglądał będzie jak lekko
przypudrowane opisy z książek Jane Goodall, badaczki szympansów.
Do czasu gdy zrobimy następny krok – krótki lot do sąsiedzkiej
galaktyki. Fizycy do roboty!
***
PS. - wpis który widniał w tym miejscu przeniesiony do osobnego posta: http://transatlantycki.blogspot.com/2015/12/wrocawskie-klimaty-czyli-co-aczy-kwanty.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz